Popełniłem kiedyś taki opis komercyjnie. co ma leżeć na dysku. Niech powisi tutaj.
Ducati Monster. Marka i model, który poznałem jako pierwszy po okresie ujeżdżania jednośladów pochodzących z zatęchłego PRLu. To poznanie i zauroczenie było tylko platoniczne, ponieważ z różnych względów nie mogliśmy być razem w tamtych latach. Pamiętam z tamtego wydarzenia jedną myśl, która pozostała mi w głowie do dziś, – „kurcze jaki on jest brzydki i jednocześnie ładny, intrygujący i tajemniczy”. Od tamtego spotkania w latach dziewięćdziesiątych minęło sporo czasu a ja miałem okazję jeździć na wielu różnych motocyklach. Lecz pewnego dnia na nadmorskiej plaży widok tamtego warszawskiego salonu z czerwonym Monsterem w środku, powrócił jak bumerang. Tablet w rękę i już po kilku sekundach miałem swój typ. Monster 620 IE, pojawił się w moim garażu w dwa tygodnie po powrocie z urlopu. Co prawda nie był czerwony, ale tak samo jednocześnie, szkaradny i piękny. Wymagał trochę pracy, polegającej na doprowadzeniu go do perfekcji ale dzięki temu udało mi się go poznać bardzo dokładnie.
Wrażenie w trakcie pierwszej jazdy wycisnęło mi łzy z oczu. Nie był to wpływ wiatru ani uczulenia na pyłki. Po prostu już po kilkuset metrach poczułem, jak byśmy się znali od wspomnianych lat dziewięćdziesiątych i przejechali razem chyba z milion kilometrów. Tak naprawdę nie siedziałem w siodle motocykla, tak posłusznie wykonującego wszelkie polecenia jak precyzyjnie wyszkolony psiak. Dwutarczowy hamulec Brembo, do tej pory uchodzi za wzór skuteczności i jak dla mnie reagował szybciej od ruchu palców na klamce. Można go tak naprawdę obsługiwać tylko jednym z nich, będąc wątłą blondyneczką. Pozostając przy operacjach realizowanych palcami, to przy przesiadce z Japończyka na Ducati miałem problem ze sprzęgłem. Jest ono dziwne, ze względu na ruch dźwigni i moment, w którym tarcze rozpoczynają napędzanie trybików w skrzyni biegów. Bierze późno ale pewnie. Zmiana biegów to niczym nie zmącona bajka i w mojej wersji kończyła się po zapięciu szóstki. Dawało to przy standardowych przełożeniach prędkość z dwójką na przodzie. Jak na 620 cm wynik całkiem całkiem, choć w trasie prędkością marszową była okolica 140 km/h, dającą mi nawet w bardzo upalne dni możliwość utrzymania właściwej temperatury oleju.
Tak na marginesie ten wiatrem chłodzony motocykl ma jako jedną z funkcjonalności, wskaźnik temperatury w standardzie wskazując konkretną wartość a nie świecąc tylko czerwoną kontrolką. Moment obrotowy i przyspieszenie jest bardzo solidne. Solidne, bo nigdy mnie nie zawiodło. Wyprzedzanie, start z pod świateł to radość połączona z satysfakcją kilku wygranych pojedynków. Układ cylindrów L oraz układ rozrządu po za ekstremalnie fantastycznym desmodźwiękiem jaki wydaje ma bezpośredni wpływ na osiągi tego motocykla. Co prawda prawdziwa jazda zaczyna się od około 4000 tysięcy obrotów, ponieważ poniżej pojawia się delikatne podszarpywanie napędu. Wbrew opinii niektórych osób silniki Ducati wcale nie są ociężałe i wolnoobrotowe. Kręcą się szybko i sprawnie bez cienia sprzeciwu. Co prawda wibracje silnika powodują, że czasem odpadła mi jakaś nakrętka lub śrubka ale nigdy nie miałem żadnego problemu dokupienia jakiegokolwiek oryginalnego elementu u warszawskiego dealera marki.
Kolejny element, na który warto zwrócić uwagę to zawieszenie. Przód standardowy, tył na jednym amortyzatorze z podwójnym wahaczem. Wspomnę o kolejnej, tym razem prawdziwej opinii, że stare klasyczne monstery były budowane przez inżynierów, bez udziału księgowego. Późniejsze wersje produkowane z amortyzatorem na przodzie tylko w jednej ladze to już pokłosie dążenia do obniżania kosztów produkcji, co nie wpływało podobno na własności jezdne nowszych modeli. Tak więc moja Duśka miała perfekcyjne zawieszenie tyle tylko, że jego eksploatacja w mieście była trochę uciążliwa dla moich nadgarstków i pleców z powodu ponadstandardowej sztywności sprężyn. Pozycja kierowcy wymusza dosyć mocne oparcie rękami o manetki co ustępuje ale tylko po osiągnięciu odpowiednio wysokiej prędkości ;).
Eksploatacyjnie z małym Monsterem nie jest źle. Spalanie od 4 do 6,5 litra mieści się granicach rozsądku. Tenże rozsądek nakazywał zjazd na stację benzynową co około 180 kilometrów. Nieco gorzej jest z serwisem. Ale nie pod względem cen, a raczej specjalizacji w regulacji lub naprawach. W Polsce funkcjonujące trzy do czterech firm, mających pojęcie w temacie to troszkę mało. Absolutnym mitem jest awaryjność i jakość włoszczyzny. Ja osobiście jestem wyznawcą zasady, że jak sobie pościelisz tak się wyśpisz. Regularny serwis, regulacje i wymiana zużytych elementów daje pewność długiej i bezproblemowej eksploatacji przez wiele kilometrów.
Mój Monster po przebiegu ponad 45 tysięcy kilometrów nie wykazywał jakichkolwiek oznak zmęczenia lub chęci przejścia na emeryturę. Cieszy teraz kolejnego właściciela podczas gdy w moim garażu pojawił się nowy klasyczny, równie brzydki i tajemniczy potwor z pod znaku tej samej stajni. S4RS ma wszystko to samo co mały 620 IE tyle że milion razy lepiej, ale od czegoś trzeba było zacząć. Ten zaczątek był naprawdę świetny i dał mi naprawdę wiele pozytywnych doznań.